MOJA
PRZYGODA
Z
ROWEREM
 
 
Od źródeł Wisły do jej ujścia-I etap Wisła-Puławy 5-19.07.2008
Opisy wypraw > Od źródeł Wisły do jej ujścia-I etap Wisła-Puławy 5-19.07.2008
Relację napisał Michał Wasilewski

Rowerowy zjazd rzeką Wisłą i nie tylko     I etap 1.07-19.07.2008

Przedmowa

Stanley badacz źródeł Nilu, biorąc udział w poszukiwaniu Livingstone`a, i znajdując go w głębokim buszu spytał z angielską flegmą, Sir Livingston jak sądzę. Uczestnicy rajdu rowerowego od źródła Wisły pod kierownictwem Wiesi będą się podobnie witać np. Rysiek i Kasia jak sądzę, Zbyszek jak sądzę, Magda jak sądzę.

Rajd rowerowy od źródła Wisły do Lublina, przygotowywany już od dwóch lat przez Wiesię, odbył się i został nazwany: Rowerowy Zjazd Rzeką Wisłą i Nie Tylko!. Uczestnicy - dyrekcja Wiesia i Andrzej i szeregowi, Kasia, Beata, Magda, Rysiek Mały, Rysiek Duży , Staszek, Józef, Czesiu, Zbyszek i ja. Start wcześnie rano pociągiem z Poznania do Wrocławia z miejscami na rowery, tam przesiadka i początek schodów. Pospieszny do Katowic z wagonami piętrowymi. Nie raz przerabialiśmy podobne sytuacje i po rozdzieleniu się na małe grupki wcisnęliśmy obładowane sakwami rowery do przejść miedzy wagonami, przyciskając podróżnych do ścian i przeciwnych drzwi. Parę godzin zleciało jednak szybko i następna przesiadka Katowice - Wisła. Tam już panowali Stasiu i Józek, jechali z Częstochowy i zaanektowali cały pulmanowski wagon. To także przerabialiśmy i bez zastanowienia ładowaliśmy po dwa rowery do przedziału. W luksusowych warunkach dojechaliśmy do Wisły Głębce.

Na początek trochę o pogodzie Dwóch zaklinaczy pogody - Józef przerobiony przez Staszka vel Jozef z Bażin i ja, codziennie z ogromną obawą obserwowaliśmy niebo, zaklinając deszcz a wzywając słońce na nieboskłon. Jak nam się to udawało to słodka tajemnica nasza i naszych potężnych mocodawców, bo przez całe dwa tygodnie zostaliśmy zmoczeni tylko przez niecałe 20 minut. Żeby nie wracać do tematu, chmurzyło strasznie, wokoło lało a ślady to duże kałuże, podmoknięty grunt, jazda w lasach bardzo uciążliwa, a my suchą nogą od miejscowości do miejscowości, niedowierzając własnemu szczęściu. Zespół 12 osobowy o takich silnych indywidualnościach jak Wiesia, Andrzej, Staszek, Józef i my szaraki zdani na łaskę lub niełaskę rządzących. Jak to mówił Staszek - "Dyrekcja czuwa, dyrekcja radzi, dyrekcja nigdy nas nie zdradzi". Także spotkanie Józka z Staszkiem miało wymiar rodzinny po słowach Józka - "ty masz babcię, ja mam babcię to jesteśmy rodziną", prawie z płaczem rzucili się sobie na szyję. W podzięce za niezliczoną ilość fraszek Sztandyngera, które Staszek wypowiedział przez okres wyjazdu, tylko nieliczne, zapamiętane lub spisane jemu samemu dedykuję. Ja zapamiętałem tylko maksymę Laskowika : "Lepiej siedzieć pod lipą i pisać, niż pisać lipę i siedzieć"

SZCZĘŚLIWY CZŁOWIEK "Szczęśliwy człowiek", gdy się żeni Ma odtąd stróża serca i kieszeni.

Dzień pierwszy - Wisła - Barania Góra - Wisła. Rowerem i pieszo 5 godzin

Słońce na niebie, rowery przygotowane, małe podręczne bagaże i się zaczęło. Żeby dotrzeć do źródła Wisły od naszego Domu Turysty do schroniska Na Przysłopie było tylko 20 kilometrów - ale jakich !!. Do zapory spore wzniesienie i pierwszy postój na zrobienie zdjęć. Lekki oddech, spojrzenie na rozlewisko powstałe z połączenia Białej Wisełki z CzarnąWisełką i 15 kilometrów ciurkiem stromo pod górę. W schronisku krótki wypoczynek i dalej już pieszo i nielegalnie - (byliśmy w rezerwacie), doszliśmy do źródła Wisełki Czarnej. Niech ktoś nie myśli że doszliśmy do oryginalnego źródła. Strumyki pojawiające się z kilku stron nazwane wykapami dają początek naszej największej rzece. Po drugiej stronie góry ma początek Wisełka Biała. Wiesia na pamiątkę tego wydarzenia pobrała brunatną wodę bo taki miała kolor z postanowieniem wylania jej w przyszłym roku do Bałtyku. Następnie została zdobyta Barania Góra i tryumfalny i zarazem ekspresowy powrót do Domu Turysty. Jak to mówił Staszek - "nie takie rzeczy robiliśmy ze szwagrem".

GWARANCJA Gwarancja cnoty - To brak ochoty

Dzień drugi - Wisła - Pszczyna 65 km

Niebo granatowo - czarne, na horyzoncie widać że leje jak z cebra. Gdy Józek spojrzał się na mnie, odpowiedziałem nie pytany - jest dobrze, wieje wiatr i nic nam nie zagraża. Jechaliśmy wzdłuż uregulowanej i poprzecinanej progami Wisły, świetną rowerową drogą. Dojechaliśmy do pierwszego zbiornika retencyjnego na rzece Wiśle w Goczałkowicach (ogromny) i dalej na nocleg do Pszczyny.. Była to 65 kilometrowa łatwa i przyjemna trasa .

KOLOROWE PLAMY Jeżeli plama ma być na honorze, To niechże będzie w ładnym kolorze.

Dzień trzeci - Pszczyna - Poręba Żegoty 80 kilometrów

Ponieważ kilka osób nigdy nie widziało obozów w Brzezince i w Oświęcimiu, poprosili Wiesię o korektę trasy. Jak to Stasiu stwierdzał że - Dyrekcja nas nigdy nie zawiedzie, Wiesia dołożyła parę kilometrów i dzięki temu wszyscy zobaczyliśmy te ponure miejsca. Także Dyrekcja dbała o naszą kondycję serwując zwiedzanie Zamku Lipowiec a dojazd - przepraszam dojście do niego pionowe, leśną dróżką z rowerami obłożonymi ciężkimi jak jasna cholera sakwami. I znowu Staszek mówił już trochę mocniej - "nie takie rzeczy kurwa robiliśmy ze szwagrem". Z moich powiedzeń przyjęło się - "nikt nie mówił że będzie lekko". Zwiedziliśmy ruiny zamku, które pełniło funkcję więzienia dla biskupów i kleru. Dyrekcja w tym dniu, jakby było mało, pogoniła nas na najwyższe wzniesienie z klasztorem w Alwerni. W międzyczasie zawiązała się kapituła składająca się z Józka i Staszka. Ja nazywałem to radą starców - przepraszam - mędrców. Pierwszą rzeczą jaką dokonali na jednym z postojów - awansowali Rysia Dużego jako wojskowego do stopnia generała. Tak gwałtowny awans trochę zabełtał w głowie Ryśkowi, ale możliwość oparcia sprawy o stół go uspokoił. Piwo postawione przez zaskoczonego świeżego generała rozwiązała i tak już niesforny język Staszka. Bardzo mu się spodobało pytanie Poznanianki do swojej przyjaciółki - "jaką Ci zrobić kawę - słabą czy z płaskiej łyżeczki."

DROGA Do piekła zawsze blisko Bo ślisko - A daleko do nieba Bo się wspinać potrzeba...

Dzień czwarty - Poręba Żegoty - Kraków Płaszów 70 km a miało być 55 km.

Niebo zawalone burzowymi chmurami. Józef i ja na pytania o pogodzie zalecaliśmy spokój i przypominając że wszyscy mieliśmy babcie możemy się czuć jak w rodzinie. Dyrekcja nie byłaby sobą żeby nie wyciąć nam jakiegoś numeru. Szlak prowadził wałem wzdłuż Wisły i stąd ni zowąd trzeba było pokonać niezłą górkę. Staszek jak zwykle stwierdził, że nie takie rzeczy robił ze szwagrem, szybko dotarł na sam szczyt i jeszcze pomagał paniom. Ja stwierdziłem, że lekko nie jest, ale od razu nie musi być tak wrednie. Nogi buksowały w piachu i za chiny nie szło wepchnąć tak załadowany rower na szczyt. Z podziwem patrzyłem na Beatę z jaką łatwością wspinała się na wzgórze i wyraziłem opinię że jest stopem kobiecości i tytanu. Jadąc dalej wałem w wysokiej trawie czuliśmy się jak kosiarki. Przed samym Krakowem spadł deszcz i moczył nas tylko przez 20 minut. Wiesia wykonała wywrotkę i utytłała się co nieco w błotku. Podczas zwiedzania Krakowa wyszło słońce i jakby w przeprosinach szybko nas wysuszyło. Jakość szczęśliwie mijaliśmy się z deszczem jedząc np. obiad, lub zwiedzając różne pomieszczenia .

POCHWAŁA MARZYCIELI Dawno świat by diabli wzięli, Gdyby brakło marzycieli...

Dzień piąty - Kraków Płaszów - Wiślica 93 kilometry a miało być 77

Jak zwykle ciemne chmury, które już na nikim nie robiły żadnego wrażenia. Za to Dyrekcja uważając że szczęście trzeba dozować, dowaliła nam nadprogramowo kupę kilometrów. W Niepołomicach w muzeum zobaczyliśmy między innymi Szał Podkowińskiego, oraz kościół z dwoma kolumnami na środku. Jadąc główną drogą, byliśmy podzieleni na trzy grupy. Mijającemu nas "tirowi" otworzyły się drzwi z tyłu, na szczęście w przerwie między nami. Zdążył wyhamować, inaczej zostalibyśmy uderzeni wiadomo z jakim skutkiem. Jak to Kasia stwierdziła opaczność czuwa bo po trasie odwiedzamy tyle kościołów..W Wiślicy zwiedziliśmy Dom Długosza i obok kościół tym razem z trzema kolumnami na środku. Kapituła w składzie Staszek, Józek jadąc taki szmat drogi, widocznie z nudów, awansowała mnie na Admirała - trzeba przyznać że dawali najwyższe szarże nie patyczkując się zbytnio z kolejnością. Obiad załatwiony przez Wiesię u gospodyni na bazie smakował wyśmienicie. Popijając w altanie piwo postawione przez admirała, Staszek i Józek stwierdzili że na razie awanse są wstrzymane.

JUTRO Jutro pokutować zacznę, Dziś mi jeszcze grzechy smaczne.

Dzień szósty - Wiślica-Połaniec 90 km

Przejazd promem praez Wisłę w miejscu gdzie Dunajec wpada do niej to niezapomniany widok.Rzeki prawie równe i nie wiadomo która jest którą. Promy nie potrzebują ani silników ani prądu a jedynie nurt rzeczny jest pędnikiem. Zawieszony wysoko drut wzdłuż rzeki i dwie zahaczone do niego liny odchodzące prostopadle do promu służą jako ster i podkręcone lub luzowane powodują ustawienie całego promu skosem do nurtu rzeki. Powoduje to przesuwanie się promu od brzegu do przeciwnego brzegu. Proste prawda. Trasa obfitująca w niespodzianki. Zalipie - Pani Felicja Curytowa wymyśliła sobie, żeby wszystko malować w kwiaty. Widoki nietuzinkowe, chaty, studnie, stodoły, stoły, krzesła, buda dla psa - wszystko w kwiatach. I malują sobie mieszkańcy tak co roku nowe wzory zamalowując stare. Następnie Szczucin - muzeum drogownictwa. Mieliśmy doskonałego przewodnika Staszka, który na tej robocie zjadł zęby. Słynna miejscowość Pacanów - tam gdzie kozy kują. Co z tymi kozami - a to, że kowale posiadali takie nazwisko i skojarzenie z sympatycznymi zwierzakami zaowocowało książką Kornela Makuszyńskiego "O koziołku matołku", filmami, tysiącami gadżetów.

BUJDA Za niebo modre, za góry sine I najpiękniejszą oddam dziewczynę. Bo któż nie woli podróży Od najpiękniejszej róży?

Dzień siódmy - Połaniec - Haliszka 84 km a miało być 61

Dyrekcja nie byłaby sobą żeby nie dołożyć kilometrów - a niech się najeżdżą do woli. Burza wisiała nad nami a niebo grzmiało groźnie - ale nie dla nas. Wiesia z Andrzejem starali się omijać główne drogi, które dla rowerzystów są zawsze niebezpieczne i jak czas pokazał mieli rację. Wjechaliśmy do lasu, a tu jak nie grzmotnie, jak nie huknie i nie uwierzycie, przed nami ładna leśniczówka i otwarty garaż zapraszający do środka. Leśniczy grzebiący coś przy swoim aucie, pozwolił nam przeczekać burzę i z podziwem słuchał że zamierzamy przejechać lasem kilkanaście kilometrów do szosy. I tutaj chylę głowę przed Andrzejem, w takim pustkowiu, gdzie drogi co jakiś czas się rozwidlają i jest pokusa jechać to w tą, to w inną drogę - a tylko jedna jest dobra i ją właśnie Andrzej jedzie. Wyjechaliśmy na asfalt, który niestety szybko się skończył i pokonaliśmy wyjątkowo ciężki, błotnisty, leśny dukt. Przed pensjonatem zrobiliśmy zakupy i w pomrukach granatowego nieba dojechaliśmy do celu. Rowery zostały schowane, sakwy wniesione do pokojów a pogoda jakby na to czekała. Ściana wody, grad, pioruny, błyskawice - było przez szybę na co popatrzeć.

ŻYCIE W POZNANIU Życie podobne do kwitnących grządek, Pierwszy warunek: Musi być porządek!

Dzień ósmy - Haliszka - Baranów Sandomierski 39 km

Młoda gospodyni i właścicielka pensjonatu za nieduże pieniądze oprowadziła nas po słynnym zamku w Krzyżtopór w Ujeździe. Miała licencję przewodnika i przekazała wszystkie wiadomości zebrane na temat tej wspaniałej ruiny. Mury które pozostały oddają wielkość niezliczonych komnat, dają przekrój ilości pięter a nawet we wspomnieniach bywalców mówią o ogromnym akwarium z różnymi rybami zamontowanym na szczycie sufitu najwyższej i okrągłej baszty. Pytanie było zasadnicze - czy już wówczas produkowano szkło - podobno tak. I mała refleksja - właściciel mieszkał w gotowym już pałacu tylko 3 lata i od tego momentu popadał w ruinę - po co wyrzucono takie ogromne pieniądze. Dojazd do Baranowa Sandomierskiego i wspólny nocleg w szkole. Kapituła w osobach Józka i Staszka zaczęła się zastanawiać nad nowymi awansami.

SENS POZNANIA Pyra na pyrze i pyrą pogania, Oto kształt, smak, oto sens Poznania.

Dzień dziewiąty - Baranów Sandomierski - Sandomierz zamiast 50 km tylko 43 km

To wcale nie był ze strony Dyrekcji akt dobrej woli tylko czyste wyrachowanie. Po zainstalowaniu się w Akademiku - warunki absolutnie studenckie, rozwalone łóżka, niemiłosierna ciasnota - żeby tam pomieszkały nasze studenckie pociechy, bardziej by nas szanowali. Kto chciał to zwiedzał miasto i okolice rowerem lub pieszo. Józek, Stasiu i Czesiu dojechali do miejsca gdzie San wpada do Wisły i przy okazji objechali Pieprzowe Góry. Pieprzu nie przywieźli ale doholowali Czesia, który wywinął kozła przez rower i źle się poczuł. Reszta równo na nóżkach przemierzyła szmat drogi bo Akademik od centrum miasta był mocno oddalony.

DLA RÓWNOWAGI By równowaga nie była zwichnięta, Podnosząc suknię, spuszczała oczęta.

Dzień dziesiąty - Sandomierz - Sandomierz wszyscy pieszo a po południu kto chciał jechał rowerem.

Zwiedzanie zamku, kościołów i innych zabytków a przy okazji, łapanie nieprawdopodobnej ilości różnych stempli .Przepiękny spacer Wąwozem Królowej Jadwigi a po nim rejs statkiem po Wiśle i oglądanie Sandomierza. Trzeba przyznać że jest to miasto bardzo zadbane, wszystkie zabytki odnowione. Czesiu postanowił wrócić samochodem do Poznania. Kapituła roztrząsając kwestię awansu trochę się zaciukała w swoich wywodach. Na końcu stwierdzili że wezmą pod uwagę o zgrozo - panie.

NIE DOSTAŁBYM Nie dostałbym rozgrzeszenia, Gdyby ktoś znał me marzenia.

Dzień jedenasty - Sandomierz - Bałtów 90 km a miało być 72

Dyrekcja czuwa, dyrekcja radzi, dyrekcja dzięki nam kilometry gromadzi - to moje. Kręta droga wiodła cały czas wśród kapitalnie zadbanych ogrodów. Całe kombinaty sadownicze z mnóstwem różnego rodzaju owoców. Zagłębie wiśniowe - krótkie konary, gałęzie pochylone do samej ziemi obsypane owocami. Przejeżdżając obok pań zrywających wiśnie, jedna nie zdzierżyła i wykrzyknęła w naszą stronę - zamiast tracić siły i czas na rowerze, byście się do rwania wzięli. Zwiedziliśmy kopalnię krzemienia w Krzemionkach. Za namową Wiesi zamówiliśmy obiado-kolację w restauracji "Czarcia Stopka". Zjedliśmy a jakże z apetytem i na koniec drobna niespodzianka. Dojazd do agro-turystyki elegancko kilometr pionowo do góry. Praktycznie już lekko głodni dojechaliśmy na miejsce.

SZCZĘŚCIE ŁYSYCH Szczęśliwi łysi, Nic im nie stoi, nic im nie wisi

Dzień dwunasty - Bałtów - Kazimierz Dolny 55 km

Jazda lekka przyjemna, pogoda wyśmienita, Kazimierz Dolny na wyciągniecie ręki i tak normalnie po szosie myk, myk i byśmy byli - ale takiego wała. Dyrekcja wymyśliła jazdę wzdłuż rzeki drogą terenową a raczej koszmarną polną, porytą żlebami i oczywiście góra - dół. Widoki może i piękne ale widziane oczami zalanymi potem troszkę rozmazane. W tym cierpieniu jedyna satysfakcja że Dyrekcja momentami też miała dość. Po kąpieli w naprawdę doskonałych warunkach - pensjonat jeszcze w rozbudowie, poszliśmy pieszo zwiedzać Kazimierz.

PO KROPELCE Miłość się sączy jak stuletnie wino, Tym delikatniej, im z młodszą dziewczyną.

Dzień trzynasty - Kazimierz - Kazimierz miało być 60 km a wyszło dużo mniej.

Ranek ponury, siąpił deszcz. W tym dniu każdy jechał gdzie chciał. Niektórzy dojechali do Puław a wszyscy zaliczyli zamek w Janowcu. Jak zwykle , gdy rowerzyści dosiadali swoje wehikuły, deszcz przestał padać. Zwiedziliśmy kościoły, ruiny zamku a niektórzy wdrapali się na sam szczyt miasta Kazimierza zwieńczonego trzema krzyżami.

WIECZNA MŁODOŚĆ Jedni są wiecznie młodzi, Drudzy wiecznie starzy - To kwestia charakteru, A nie kalendarzy.

Dzień czternasty - Kazimierz Dolny - Lublin - zakończenie rajdu

Przejazd bardzo szybki głównymi drogami. Zdążyliśmy zwiedzić Nałęczów i już w południe byliśmy na dworcu głównym. Zobaczyliśmy Stare Miasto i słynną kaplicę zamkową św. Trójcy. Zjedliśmy obiad i mając trochę czasu po przyjeździe pociągu, spokojnie załadowaliśmy rowery do wagonu specjalnie do tego dostosowanego. Mogliśmy wygodnie usiąść a nawet można się było położyć. O godzinie trzeciej przyjazd - i jak nie wierzyć w przychylność niebios. Podczas jazdy cały czas lało, w Poznaniu mokro ale bez deszczu.

Epilog

Pierwsza ofiara przebitej dętki to Kasia. Przygadywaliśmy Rysiowi, że zamiast się sobą zajmować to Kasia robiła dziurki w oponie. Drugim byłem ja, później strzeliła bardzo głośno dętka Staszka, w kolejności Wiesia ...... Wyprawa przygotowana perfekcyjnie, trzeba przyznać że klasa Wiesi jako organizatora rośnie za każdym wyjazdem i uzyskuje coraz wyższe notowania. Niezawodny jako przewodnik, Andrzej, który bardzo nie lubi jak go ktoś wyprzedza o czym na własnej skórze odczuły Beata i Kasia. Pędząc wyprzedziły Andrzeja i jak burza rzuciły się na duże wzniesienie. Na szczycie rozczarowanie, Andrzej w międzyczasie skręcił w lewo. Dobra atmosfera i znoszenie a dużą pokorą różnych uciążliwości - zwłaszcza wygibasów naszej Dyrekcji. Do następnego wyjazdu i zakończenie Rajdu - Rowerowy zjazd rzeką Wisłą i nie tylko już nad Bałtykiem

DZIĘKI Dzięki długoletniej wprawie Sam siebie trawię

©Michał

http://www.pogodynka.pl/  http://www.weatheronline.pl/ 
TopLista - Wyprawy Rowerowe Wpisz się do księgi gości Czytaj wpisy